
2Y jest praktycznie odpowiednikiem Fawna z EDM oraz Anastasi z EGM. Dla mnie zdecydowanie zbyt jasny i cieszę się, że nie zamówiłam w ciemno jednak dużego pudełka. Winged Butter z EDM, którego do tej pory uważałam za żółtka idealnego, wysiada przy 3Y. Żółta trójka Voile z Aromaleigh to naprawdę niezły kurczaczek, ale o dziwo, po testach na szybko, skłaniam się ku niemu myśląc o zakupie. Brak w nim pomarańczowych tonów, które łapią i Golden Light i Winged Butter - po prostu ładna żółć (ale nie bijąca po oczach, taka trochę stonowana leciutkim beżem) o stopniu jasności mniej więcej zbliżonym do GL i WB.
O ile 2Y i 2YL różnią się nieznacznie (2YL jest chłodniejszy i nawet w porównaniu do 2Y można się dopatrzeć w nim brzoskwiniowych tonów), o tyle różnica między 3Y a 3YL jest już kolosalna. To zupełnie inna bajka kolorystyczna.
Czwórka mnie nieco rozczarowała. Spodziewałam się mocnego słoneczka, a po nałożeniu go na skórę nawet oliwkowych tonów mogę się w nim doszukać.
W biegu nałożyłam 3Y na twarz i szok... wyszło na to, że opalam się na żółto a nie na brązowo jak większość normalnych ludzi, bo ten żółtek na mojej twarzy nic a nic nie odznacza się od szyi. Ale wiem, że na nadchodzące dni będzie zbyt żółty i ciut przyciemny, więc teraz mam dylemat - mam zamówić 2Y i 3Y i mieszać? Bo sam 2Y zdecydowanie zbyt jasny - Anastasii używałam kiedyś po kwasach i mocnym rozjaśnieniu skóry... Do kwasów mocnych chyba już nie wrócę, ale z kolei 3Y jesienią i zimą z pewnością będzie zbyt ciemny... No i teraz mam problem :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz