poniedziałek, 8 lutego 2010

Heavenly Naturals po raz drugi

Dotarły w końcu do mnie drugie i trzecie zamówienie z HN i szczerze mówiąc, ogromnie się zdziwiłam, ponieważ kompletnie nie przypominam sobie, bym zamawiała niektóre z tych rzeczy :) Pamiętałam o bazie pod cienie i żelu rozświetlającym, ale zaskoczeniem dla mnie był peeling i cienie... Jednak na fakturze widnieją jak wół, więc pewnie zamówiłam :D


Pojęcia nie mam, po kiego czorta ja to zamawiałam, tym bardziej, że róży w kosmetykach nie lubię :D Zapachu różanego też nie.. Podejrzewam, że coś pomieszałam, bo patrząc na wybór wersji zapachowych w dziale "whipped sugar scrub" Rose Dream byłby chyba jednym z ostatnich na który bym się zdecydowała.. Wydaje mi się, że po prostu zamawiając ten wariant dla jednej z uczestniczek zamówienia, przypadkowo kliknęłam na niego dwa razy i tak już zostało...Bo w historii zamówień przy tym produkcie widnieje jak wół - 2 sztuki zamówione czyli w sumie 11$.
Ale skoro już popełniłam zakup, to postaram się nasmarować jakąś recenzję. Choć uprzedzam, że będzie ona wyjątkowo subiektywna właśnie przez niechęć do różanych mazideł..



Pudełeczko jest dość estetyczne, całkiem przyzwoicie wyglądające, a fakt, iż było zafoliowane, jest dodatkowym plusem (zdziwiło mnie tylko, że już peeling Love Spell zafoliowany nie był i całe szczęscie, że dotarł na wpół zamarznięty i w formie stałej, bo po kilku godzinach stania w temperaturze pokojowej i przechyleniu pudełka, zaczął przeciekać).
Co do zapachu. Róża, róża i jeszcze raz róża. Nie konfitury różane, nie łagodny różany zapach w balsamie, tylko ostra, świdrująca róża lekko przełamana odrobinką cukru. Peelinguje bardzo delikatnie, ale jednocześnie pozostawia skórę miękką i pachnącą (szkoda tylko, że tą nieszczęsną różą:)) i nie tyle nawilżoną, co natłuszczoną. Jak po zastosowaniu olejku do kąpieli bądź oliwki do ciała.
Ot, taki gadżecik. Być może skuszę się na ponowny zakup, ale zdecydowanie wybiorę inną wersję zapachową..

dopisano 10 lutego:

oczywiście nie wytrzymałam i skusiłam się na kolejne zakupy z Heavenly Naturals. Zamówiłam peeling w wersji Orchidea i Wanilia plus mydło Love Spell.
Sam peeling jest dość przyjemny, aczkolwiek drobinki są bardzo delikatne i szybko się rozpuszczają. Właściwie zbyt szybko, by można mówić o jakimś poważniejszym działaniu złuszczającym. Ale bardzo podoba mi się fakt, że zapach trwa dość długo, a skóra jest naprawdę miękka i gładka. Więc - niebawem testy innej wersji zapachowej :)


Nie chcę zbyt wcześnie chwalić tego produktu, ponieważ nie przestestowałam go jeszcze na powiekach pod kątem trwałości i komfortu stosowania, ale to, co udało mi się dzisiaj ocenić wygląda bardzo obiecująco.



Dla porównania kilka cieni nałożonych na sucho i na bazę Heavenly Naturals.


Z tego, co udało mi się zauważyć podczas robienia swatchy, to baza jest dość zbita, ale nie twarda jak bazy z EGM, jednak nie tak miękka jak baza Lumene czy Aromaleigh. Bez problemu udaje się nałożyć ją pędzelkiem (jak i palcem, jak ktoś lubi :) ) Rozprowadza się miękko, gładko, z lekkim poślizgiem (przynajmniej na ręku, na oczach jeszcze nie próbowałam). Po pierwszych testach wygląda naprawdę zachęcająco, zwłaszcza, że w znaczącym stopniu podbija kolor cienia i wydobywa z niego to, co najlepsze. W tym wygląda podobnie do bazy EGM, ale rozprowadza się znacznie łatwiej i nie ma problemu z naniesieniem jej na pędzelek. Więcej - po testach na powiekach :)

dopisano 10 lutego:
jestem po dwudniowych testach tej bazy.
Cena bazy 6,95$ za spory słoiczek (nie jest podana wielkość, ale na oko wydaje się być prawie 2 razy większa niż baza Aromaleigh czy EGM)

Plusy:
- bardzo podbija kolor cieni, wydobywając ich blask, nasycenie, intensywność i głębię koloru
- na moich powiekach cienie trzymają się do wieczora (leciutko blednąc, ale nie zbijając się i nie wałkując - z tym, ze ja generalnie nie mam problemu z nietrwałością cieni i zbieraniem w załamaniu)
- jest dość zbita, więc do jednorazowego użycia wystarczy naprawdę niewielka ilość, a jako iż pudełeczko jest naprawdę hojnych wymiarów, to stosunek ceny do ilości wychodzi naprawdę przyzwoity.
- cieniowanie na bazie nie sprawia żadnych problemów

Minusy:
- nakładanie bazy nie jest łatwe i przyjemne, gdyż nie rozprowadza się gładko i miękko. Ciężko to opisać, ale pozostawia takie jakby lekko kredowo- tynkowe wykończenie i prawidłowe jej rozprowadzenie zajmuje nieco więcej czasu niż zwykle. Ale po jakimś czasie udaje się to zrobić i wszystko jest ok.
- może nieco bielić (zwłaszcza w przypadku ciemniejszych karnacji - u mnie na powiece jest jaśniejsza niz reszta skóry)
- gdy nałożymy cienie zbyt szybko (trzeba odczekać jednak dłużej niż przy innych bazach), może tworzyć plamy z cieni, które później ciężko rozetrzeć. Cienie przylegają do niej dość mocno (ale jest o tym informacja na stronie - o odczekaniu 30 sekund po nałożeniu bazy zanim nałożymy cień, więc się nie czepiam).

I tyle. Moja ocena? Mocna 4. Przywoita baza, plasująca się w czołówce testowanych do tej pory przeze mnie (Lumene, ArtDeco, Joko, Aromaleigh, EGM, UDPP, Benefit), ale jednak nie wywołująca "WOW" i stwierdzenia, że będę jej wierna do końca życia :)

Dopisano 13 lutego:
- niestety, muszę dodać jeden minus. Baza nie sprawdziła się podczas ciężkiego dnia (kilkukrotne zmiany temperatury, ciepłe pomieszczenie, potem wyjście na dwór i tak kilka razy, jazda samochodem, bieganie po sklepach... Około godz. 15- tej na oczach miałam już zrolowane cienie w załamaniu :( ). Nie lubię takich akcji i braku pewności, że cienie są na swoim miejscu i nic się z nimi nie dzieje. A zerkać do lusterka co kilka minut też nie mam ochoty :(
Po kilkudniowych testach stwierdzam, iż nie dam jej więcej niż 3 w skali 1-5.
Poza podbijaniem koloru wymagam od bazy nieco więcej...
Poszukiwania tej idealnej trwają nadal....
Dopisano 6 marca:
Niestety, baza coraz mniej mi służy. Mam wrażenie, że przy dłuższym stosowaniu jednak bardzo wysusza skórę powiek i nakładanie jej oraz prawidłowe rozprowadzenie jest coraz trudniejsze. Szkoda. Kolory podbija bardzo ładnie, ale od dobrej bazy pod cienie wymagam znacznie więcej.




Kolejny niekoniecznie do życia potrzebny gadżecik, czyli rozświetlacz w formie błyszczyka. W charakterystycznej dla mazideł do ust buteleczce z aplikatorem gąbkowym zamknięty jest półtransparentny żel o różowym zabarwieniu z mnóstwem maleńkich drobinek. Sama idea fajna, ale niekoniecznie jestem przekonana jednak do tej formy rozświetlacza.


Raz, że rozświetlacz mam zwyczaj aplikować już na podkład, a jakoś nie chcę sobie nawet wyobrażać, jak będzie wyglądać aplikator po 2-3 użyciach (nie wspominając o względach higienicznych - wkładanie do tubki czegoś, czym mazałam się po twarzy budzi moją zdecydowaną niechęć)
Dwa - mały aplikator sprawdza się raczej przy punktowym nakładaniu rozświetlacza. W przypadku aplikacji na kości policzkowe konieczne jest roztarcie go po nieco większej powierzchni. I tu pojawia się problem. Żel dość szybko zasycha i jeżeli nie zrobimy tego bardzo szybko, to nietrudno o plamę.
Spróbuję pokombinować nieco z jego użyciem i podejrzewam, że będę raczej nakładać większą ilość na rękę i stamtąd go po prostu zbierać palcem i rozprowadzać na twarzy.
Sam efekt na skórze po roztarciu jest dość subtelny (na fotkach nałożona dość spora ilość bez zbytniego rozcierania) i chyba lepiej sprawdzi się przy jaśniejszych niż moja karnacjach, bo po pierwszych testach stwierdzam, że oszałamiającego rozświetlenia u mnie nie widać :)


Cena - 5,95$ (obecnie w promocji 4,95$)

dopisano 10 lutego:

Próbowałam powalczyć z tym żelem. Ok, efekt nawet przyzwoity, ale jak dla mnie zbyt różowa poświata. Na kościach policzkowych wolę jednak odcienie beżu, złota, perły, a nie róż. Ale to oczywiście moja subiektywna ocena. Tak jak pisałam wcześniej - żel dość szybko wysycha i nieco trzeba się nagimnastykować, żeby rozetrzeć go zanim zaschnie na amen.
Pewnie użyję kilka razy, ale zakupu raczej nie powtórzę. Choć podejrzewam, że u osób z jaśniejszą i chłodniejszą karnacją niż moja może dawać naprawdę fajny efekt..

Heavenly Naturals Eyeshadows

Co do cieni mam bardzo mieszane uczucia. Nałożone na sucho są średniej jakości, absolutnie nie zachwycają ani napigmentowaniem, ani łatwością nakładania, ani też trwałością (przynajmniej te odcienie, które testowałam). Jednakże, gdy dzisiaj nałozyłam je na bazę HN, udało mi się z nich wydobyć sporo uroku. I całkowicie zmieniają swoje oblicze.

Dazzel Lina - odcień głębokiego śliwkowego fioletu z ametystem w tle z masą zatopionych w nim czerwonych drobinek. I wszystko byłoby pięknie, gdyby te drobinki były nieco mniejsze i bardziej trzymały się bazy. Dazzel Linda nałożony na gołą skórę daje poświatę ciepłego fioletu i ... mega masę czerwonego brokatu pod okiem. Zupełnie nie trzyma się skóry. Na bazie - znacznie lepiej, aczkolwiek i tak drobinki spadają sobie gdzie im się podoba..

Shadows Royal Collection - odcień nieco stłumionego granatu na sucho, bardzo rozmyty i nie mający ani odrobiny uroku, z bazą- głęboki błyszczący sztormowy granat ze sporą domieszką stalowych tonów

With You - na stronie opisany jako piękny odcień niebieskiego z nutą turkusu. Hmm.. Nie wiem, ale dla mnie jest to raczej odcień chłodnej morskiej zieleni ze złotymi tonami i turkusem w tle. Ale może się nie znam :D




2 komentarze:

  1. Łaaa.... baza pod cienie ląduje na mojej absolutnej Wishliście :)

    Scrub wygląda apetycznie ;) pewnie bym się skusiła (bo i do róży nic nie mam, poza hydrolatem różanym.... ), ale... ja nie mam siły na systematyczność w smarowaniu się ;) jedyną częścią ciała, którą regularnie nawilżam i wydziwiam z nią, to twarz. I pomimo, że cała reszta mojego marnego cielska pewnie by się ucieszyła, gdybym zechciała ją nawilżyć, czy speelingować, to jakoś zawsze mi wieczorem brakuje czasu :D już nawet się nie bawię w zakupy balsamów/peelingów i postanowienia: "Od dzisiaj regularnie się balsamuję!"... Po co się oszukiwać... :P

    Rozświetlacz może dać całkiem fajny efekt, ale ja się od takich rzeczy trzymam z daleka :D dam sobie głowę uciąć że zrobiłabym z siebie nieboskie stworzenie, przy okazji brudząc wszystko wokoło, a później musiałabym zmyć cały makijaż, zrobić od nowa i spóźniłabym się do pracy. O nieee... już ja to znam, nie ze mną te numery...
    Ale chętnie pooglądam Twoje zmagania z tym cudem :D

    Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
  2. różą pachnący skrub :love: cienie wyglądają ciekawie :)

    OdpowiedzUsuń