poniedziałek, 12 kwietnia 2010

Ostatnie zakupy

Kupiłam ostatnio trochę drobiazgów, ale brakuje mi czasu, by to wszystko opisać. Dzisiaj pierwsza część moich ostatnich nabytków.




Zakupy z Lumiere:
  • dwie miseczki z zakręcaną przykrywką - Large Travel Swirly Bowl . Cena 5,65$ za jedną sztukę. Na te miseczki miałam ochotę od dawna, ale jakoś zawsze w ostatniej chwili wyrzucałam je z koszyka. Ostatnia -30% promocja w Lumiere jednak skusiła mnie i postanowiłam nabyć w końcu jedną z miseczek. Jak się później okazało, do koszyka wrzuciłam dwie :) Zupełnie przypadkowo (podczas składania zamówienia miałam problemy z ginącym internetem i widocznie coś kliknęłam dwa razy), ale absolutnie nie żałuję podwójnego zakupu. Miseczki są bardzo praktyczne i naprawdę fajne. Wykonane z lekkiego plastiku, co jest dla mnie interesującą alternatywą i ciekawą odmianą po używanych przeze mnie wcześniej szklanych miseczkach.



Są na tyle duże, że pędzel do podkładu mineralnego (LHK, FT) mieści się do nich bez problemu i swobodnie można nim zakręcić i wygodnie nanieść proszek na pędzel.



Dla mnie dość istotny jest również fakt, iż miseczki posiadają przykrywki. Do tej pory miałam problem z wyrzucaniem proszku, gdyż zawsze sypnie mi się trochę więcej podkładu niż zużywam na jedno umalowanie się. Proszek ze zwykłej miseczki zawsze wyrzucałam, bo nie wyobrażam sobie nakładania podkładu, który stał otwarty i zbierał kurz z otoczenia (jestem przewrażliwiona? :) ). Tutaj ten problem znika. To, co nie zostało wykorzystane, pozostaje zamknięte i spokojnie jestem w stanie użyć ten proszek następnego dnia bez obawy, że nakładam nie tylko podkład mineralny, ale również kurz z całej doby:)

  • Original Creamy Emu Oil - cena 4$ za wersję 15 ml. Olej emu to mój niezbędnik ostatnich miesięcy. W poszukiwaniu emu idealnego (czyli działającego na moją skórę rewelacyjnie, niezapychającego i bezzapachowego) kupiłam ostatnio kilka buteleczek emu z różnych firm. Emu to jeden z nielicznych nawilżaczy, który nie powoduje u mnie zapychania i różnych niespodzianek na twarzy.
Zalety emu:
- doskonały nawilżacz
- działanie regenerujące i odmładzające skórę, przeciwzmarszczkowe
- nie zapycha porów
- szybko się wchłania, nie pozostawiając tłustej warstwy
- działanie przeciwzapalne i antybakteryjne, regulujące pracę gruczołów łojowych
- wspomaga walkę z trądzikiem
- polecany przy egzemie, łuszczycy, wysuszonej skórze, grzybicy
- pomaga przy wypadających i słabych włosach (wg badań regularnie stosowany olej emu potrafi reaktywować do 80% mieszków włosowych, które są w stanie uśpionym)
- stosowany przy bliznach, odleżynach, zadrapaniach, skaleczeniach (emu posiada zdolność do redukcji uszkodzeń tkanki skórnej i przyspiesza gojenie ran przynosząc jednocześnie odczuwalną ulgę)
- wiele osób używa go przy bólach mięśni i stawów
- badania potwierdzające brak skutków ubocznych stosowania oleju emu.

Dla mnie emu (mimo dość kontrowersyjnego sposobu jego pozyskiwania) jest naprawdę podstawowym kosmetykiem w mojej pielęgnacji. Dodaję go do wszystkich stosowanych obecnie kremów do twarzy (i nie tylko (do szamponu do włosów, do odżywek, balsamów). Właściwie odkąd postąpiłam zgodnie z zaleceniami dr Pickard'a, który poleca użycie emu wraz z serum z peptydami miedzi jako produkt "wpychający głębiej serum, przez co zwiększający jego skuteczność", zaczynam dostrzegać rewelacyjne działanie serum.
Również mój TŻ, raczej stroniący od kosmetyków, dał się namówić na jego stosowanie i pozbył się dzięki niemu kilku problemów (sucha skóra na jednym uchu, której nie pomagały żadne apteczne preparaty, łącznie z kuracją antybiotykową, zaczerwieniona i podrażniona skóra twarzy po goleniu, mała blizna pod okiem, która od kilku miesięcy nie chciała się zagoić)

Emu z Lumiere jest całkiem przyzwoitym kosmetykiem, ale ja już znalazłam swój ideał (o nim za chwilę), więc do tego raczej nie wrócę. Emu, w zależności od diety ptaków, producenta i innych uwarunkowań, pachnie różnie. Ten z Lumiere ma bardzo delikatny i ledwo wyczuwalny zapach, ale jednak ma. Dla mnie jest to spora przeszkoda i ta buteleczka powędrowała do mojego partnera, który twierdzi, że zapach jest do zniesienia :)

Sunkissed Bronzer (wg nazwy na pudełeczku), lub Sun Kissed (wg nazwy na stronie Lumiere). Cena 12$ za pudełeczko z 4 gramami proszku. Zakup kompletnie w ciemno i bez testowania wcześniej. Szukałam jakieś jasnego i dość naturalnie wyglądającego bronzera i właściwie jestem zadowolona z zakupu.



Sunkissed bronzer
to odcień ciepłego jasnego, wielbłądziego brązu. Co prawda mogłabym żyć bez tych srebrnych drobinek w nim, ale po nałożeniu na twarz nie są one zbyt widoczne, więc nie narzekam. Dość jasny i na mojej skórze dający efekt skóry lekko muśniętej opalenizną.



Zakupy z Blusche
Blusche to firma, z której sporadycznie cokolwiek kupuję. Ich podkłady, niestety, zdecydowanie nie lubią się z moją skórą, cienie znikają zanim jeszcze zdążę się im przyjrzeć i ocenić, czy je lubię na moim oku, czy nie, różu żadnego fajnego dla siebie nie znalazłam.
Jednakże, z racji braku mydła Rhassoul z EGM postanowiłam poszukać zamiennika i znaleźć coś, czym mogłabym zmywać makijaż. A skoro już kupowałam mydło, to nie mogłam się oczywiście oprzeć i spróbowaniu emu:)


  • Rejuvenation Soap - cena 2,75$ (CA). Przyszło zamiast innego, które zamawiałam. Sama bym go nie wybrała, gdyż Shea Butter w składzie zawsze skutecznie zniechęca mnie do zakupów. Oczywiście, jak ostatnia sierota, zanim sprawdziłam na stronie skład, to zdążyłam się nim 2 razy umyć. Efekt - podskórne bolące gule. Jeżeli chodzi o działanie, to nie oceniam go, bo to tylko i wyłącznie zasługa mojej skóry nie tolerującej Shea Butter, że po jego zastosowaniu moja cera zareagowała w taki sposób.


Samo mydło jednakże również nie przypadło mi specjalnie do gustu. Pomijam już okropny, drażniący, ostry i świdrujący zapach. Kostka jest bardzo twarda i mycie twarzy kawałkiem tego mydła zdecydowanie nie należy do przyjemności. Co prawda makijaż i zanieczyszczenia zmywa dość dobrze, bez problemów radzi sobie nawet z tuszem, ale odrobina nieuwagi i piana dostająca się do oka wywołuje koszmarne szczypanie. W dodatku w mydle są dość ostre pojedyncze drobinki, które potrafią zakłuć dość niesympatycznie. Ja jestem na "NIE" dla tego mydła.


Z plusów : bardzo niska cena, kostka przyzwoitej wielkości, dość wydajne, dzięki twardej konsystencji, intensywna piana dobrze zmywająca makijaż.

Dopisano:
dostałam maila od Moniki z Blusche, w którym informuje mnie, że jedynym mydłem dla cery mieszanej i dojrzałem, bez shea w składzie jest w tej chwili Oil Emu Dream Bar (obecnie wyprzedawane). Cena 2,5 CAD za kostkę? Podejrzewam, że się nie oprę :)
  • Fully Refined Puer Emu Oil, czyli ponownie olej emu. I to jest produkt, którym Blusche przywiązało mnie póki co do siebie na dłużej. Cena 11,75$ za 60 ml w opakowaniu z pompką. W końcu znalazłam olej emu, który działa tak, jak oczekuję i jest prawie kompletnie pozbawiony zapachu. Może inaczej - zapach delikatny posiada, ale nie ma w nim tej charakterystycznej nuty mięsa, tłuszczu i innych niezbyt sympatycznych nut. Używam go głównie na noc w połączeniu z Super CP Serum (na dzień znalazłam innego faworyta) w solidnej ilości mieszając go z serum i po kilku dniach używania jestem do niego całkowicie przekonana.


Wybrałam opcję z pompką. Buteleczka prosta, plastikowa, może nie rzucająca na kolana, ale całkiem estetyczna. Niestety, co do pompki mam delikatne zastrzeżenia. Nie działa miękko, wyciskając niewielką ilość oleju, ale pryska solidną porcją. Za ok. 35 zł nie będę jednak się czepiać i wymagać opakowania z górnej półki :)
dopisano:
po dłuższym czasie mam wrażenie, że jednak działa słabiej niż emu z LureBeauty :( Niby niewielka różnica, ale podrażnione miejsca goi znacznie wolniej niż ten z LB :( Nadal jednak nie zapycha i dla mnie jest jedynym produktem, który jednocześnie nawilża solidnie (a stosuję serum złuszczające) i który nie szkodzi mojej kapryśnej skórze.
Jest też znacznie tłuściejszy i wolniej wchłaniający się, choć tutaj moja opinia może być nieco mało wiarygodna, gdyż w chwili, gdy stosowałam emu z Lure, moja skóra była niesamowicie przesuszona i wchłaniała wszystko jak gąbka. Obecnie problem przesuszenia zniknął (właśnie dzięki emu), brak jakichkolwiek suchych placków, odstających skórek czy uczucia ściągnięcia skóry, więc może dlatego moja skóra nie wchłania tak szybko emu z Blusche. Na pewno jednak w chwili obecnej stosować go pod makijaż nie mogłabym. Na noc za to sobie nie żałuję i nakładam solidną warstwę, choć błyszczę się po tym jak latarnia :)
  • Organic Lip Butter - dostałam gratis przy zakupach. Cena standardowa 3$ (CA), obecnie w promocji 2,7$ (CA). Wersja, jaką posiadam, to Cinnamon Vanilla. Całe szczęście, że na opakowaniu jest napisane "Vanilla", bo sama na to w życiu bym nie wpadła :) Dla mnie wyczuwalny jest to głównie cynamon. Sama pomadka jest dość treściwa, gęsta i tworząca solidną ochronną warstwę na ustach. Ja używam jej głównie na noc, gdyż na dzień wolę balsamy z Silk Naturals, które są lżejsze i sympatyczniej pachnące (ale to oczywiście kwestia indywidualnych upodobań). Szkoda jednak, że w Blusche nie ma większego wyboru wersji zapachowych, gdyż żadna z tych, które są dostępne - bezzapachowa, Cocoa Orange oraz Peppermint jakoś mnie nie przekonują. A chętnie bym nabyła jeszcze jedną, gdyż jako balsam na noc, spisuje się naprawdę dobrze. Rano usta są miękkie, dobrze nawilżone, bez żadnych suchych skórek i innych atrakcji.
Zakupy z Adorned with Grace
Oprócz kilku próbek, nie pokazanych na zdjęciu zbiorowym, zakupiłam duże pudełeczko pudru wykańczającego, gdyż jedna z uczestniczek zbiorowego zamówienia zgodziła się wziąć ze mną do podziału kit, w skład którego wchodzą 3 pudry. Cena takiego zestawu to 14,39$, więc po podziale wychodzi 4,8$ za całkiem spore pudełeczko pudru (dokładnie takiej samej wielkości, jak podkład Lucy Minerals) . Czy można było się temu oprzeć? :)



Dla siebie wybrałam Supreme Smoothing Powder, którego regularna cena to 6,99$. Jest to puder matująco wygładzający, na bazie krzemionki. Dostępny jest w czterech odcieniach - bezbarwny (Untinted), Neutral (polecany dla osób z ciemniejszą karnacją, które obawiają się "bielenia" przy wersji bezbarwnej), Golden (dla osób z żółtymi tonami skóry, lub dla tych, które chcą nadać cerze wygląd "pick me up" ) oraz Peach (dla osób z brzoskwiniowymi tonami).



Ja wybrałam opcję Golden. I muszę przyznać, że stosunek ceny do jakości wypada bardzo pozytywnie. Z krzemionką się lubię, choć oczywiście należy pamiętać o jej wysuszającym działaniu. Jednakże sam puder jest bardzo przyzwoity - miałki, delikatny, matuje i wygładza.
Generalnie - na kolana nie rzuca, WOW nie ma, ale całkiem poprawnie jest :)

Tu miałam opisać zakupy z Joppa Minerals, ale zdecydowałam się im jednak poświęcić osobny post :)

3 komentarze:

  1. Ależ kusisz tym EMU!
    Ląduje na mojej bezwzględej Wishliście ;)

    A z ciekawości - jak go pozyskuja :P naprawdę z emu :> ?

    Pojemniczki sympatyczne, ja mam ten sam problem z wyrzucaniem podkładu. Używam małej, ceramicznej podstawki i niestety jak mi się sypnie za dużo (czyli zawsze ;) ) - później wywalam ten podkład, bo mam takie same uprzedzenia, co Ty. Tym bardziej, że u mnie "toaletka" stoi w kuchni, więc zapewne wisi w powietrzu troche kurzu, tłuszczu i tak dalej. Nie chciałabym sobie tego wcierać w twarz :D

    Adorned With Grace także kusi coraz bardziej....

    OdpowiedzUsuń
  2. Niestety tak.... robią go z tłuszczu emu. Ale muszę powiedzieć, że w mojej pielęgnacji emu stoi niewiele wyżej od kremu lavender&shea :)

    Kasiu, przez Ciebie mam ochotę na Adorned With Grace - golden :D zbankrutuję!

    OdpowiedzUsuń
  3. Kasiu, zachęciłaś mnie do tego EMU. Muszę się wkręcić gdzieś do zamówienia i zamówić ten olejek, skoro tak zachwalasz :D
    kilianna

    OdpowiedzUsuń