czwartek, 25 marca 2010

Heavenly Naturals i Lure Beauty



Drugi raz piszę tego posta, bo poprzedniego gdzieś wcięło. Nie mam pojęcia - gdzie i dlaczego, faktem jest jednak, iż go nie ma.


Peelingi z Heavenly Naturals uwielbiam, więc moja recenzja pudełka, które do mnie kilka dni temu przyleciało, nie będzie zbyt obiektywna.
Ok, może nie są zbyt ekonomiczne. Być może ich właściwości peelingujące pozostawiają n
ieco do życzenia. Być może ciężko się przyzwyczaić do tej tłustawej powłoczki, którą pozostawiają. Ale te zapachy.... Ta gładkość i miękkość skóry po ich zastosowaniu... Ja przepadłam i się uzależniłam. I chcę więcej :)

EDIT:
udało mi się na chwilę "pożyczyć" mój peeling w tej wersji, więc dorzucam kilka zdjęć :D


Jakiś czas temu zakupiłam peeling w wersji Vanilla& Orchid. Niestety, nie dane mi było podzielić się ani fotkami ani recenzją, gdyż wylądował u mamy i tam już został. Ta wersja ma intensywny niebieski odcień (zdecydowanie nie tak wyblakły jak na zdjęciu na stronie HN, bardziej coś na kształt smerfowej niebieskości z bardziej intensywnym błękitem w tle)
Pachnie obłędnie. I choć zapach lodów śmietankowo- waniliowych z dużą porcją bakalii uwielbiam, to jednak pachnieć tak chyba nie mam ochoty. Niesamowicie apetyczny i słodki zapach, który jednak po pewnym czasie (przynajmniej mnie), zaczął męczyć i przeszkadzać.
(tutaj uwaga - pudełeczko tego peelingu dostałam wypełnione tylko w połowie. Nie mam pojęcia, dlaczego. Było zafoliowane i nic się wylać nie mogło, więc nie wiem, skąd tak mała pojemność tego produktu)



Skusiłam się wobec tego na kolejną wersję. Tym razem wybrałam Japanese Cherry Blossom.
Już po rozpakowaniu paczki przeżyłam lekki szok. Spodziewałam się czegoś w odcieniu słodkiego, delikatnego Baby Pink, natomiast sam peeling jest dość intensywnie różowy, bardziej w typie Barbie Pink :) Ale jako iż kolor jest tutaj najmniej istotny (choć wygląda ...ciekawie:D), to ochoczo zanurzyłam nos w słoiczku. Miłość od pierwszego...powąchania:) Wiem, jak to głupio brzmi, ale naprawdę - zapach nie jest w typie moich ulubieńców, a jednak ma w sobie coś tak urzekającego, że przez pierwszy dzień zużyłam chyba 1/3 pudełka chodząc i myjąc nim ręce co godzinę :)



Trudny do opisania. Słodki, ale nie jadalną słodkością. Kobiecy, ale nie w typie kwiatuszkowych kobiecości. Ciepły, ale nie ulepkowaty...
Oczywiście kwestie zapachowe to ogromnie indywidualna sprawa, ale dla mnie ten zapach jest jednym z najpiękniejszych zapachów, z jakim się spotkałam w kosmetykach do ciała.



Cena 5,5$ zdecydowanie zachęca do sięgnięcia po kolejne warianty zapachowe i ja z pewnością to uczynię, bo mimo iż jako peeling jest przeciętny (drobinki cukrowe rozpuszczają się zbyt szybko by można mówić o porządnym szorowaniu), to jednak jako kosmetyk pod prysznic jest naprawdę fajny (choć w nieco niewygodnej formie, zdecydowanie wolałabym coś w tubie). Skóra po umyciu jest gładka, miękka i nieco tłustawa, ale po wytarciu ręcznikiem, cała tłustość znika, a pozostaje jedynie trudne do opisania wrażenie bardzo delikatnej i całkiem dobrze nawilżonej skóry (w moim przypadku zastosowanie balsamu nie jest już konieczne)
Zdecydowanie - I'm in heaven :)



Co prawda na przesyłkę tym razem naczekałam się prawie miesiąc, ale Rene dołączyła karteczkę z informacją, co było powodem opóźnienia. Miło, bo nie wszystkie firmy by się na to zdobyły :)



________________________________________________________

Kilka dni temu dotarło do mnie również zamówienie z LureBeauty. Co prawda tym razem nie zamawiałam nic, co by można było podciągnąć pod minerały bądź naturalną pielęgnację, ale jednak postanowiłam wkleić zdjęcia moich zakupów.
I właściwie nie są to nawet tylko moje zakupy. Razem z jedną z uczestniczek zamówienia wzięłyśmy sobie po pół tacki z kostkami zapachowymi do kominków.



Wybór na stronie LureBeauty jest tak ogromny, iż naprawdę trudno było podjąć decyzję, które warianty zapachowe wybrać. Jednak drogą pokojowych i przebiegających w miłej atmosferze negocjacji wybrałyśmy wersję, która odpowiadała nam obu. Co prawda pod zestaw Bumpkin Pie nie chciałam się podpiąć, bo jakoś mi akurat ten zapach nie odpowiada, ale pozostałe wydają się być całkiem sympatyczne.



Aczkolwiek, o ile Sensual Amber w maśle do ciała jest naprawdę fajnym zapachem, o tyle w kostce do kominka wydaje się być średnio trafionym wyborem. Nie twierdzę, że jest zły. Nie. Pachnie dość przyjemnie, ale jednak jest z gatunku tych bardziej migrenogennych i cięższych, a że wiosna za oknem, to i zimowe zapachy jakoś mniej kuszą.
Soft Jasmine również w wersji kostki kominkowej nieco zbyt ciężki się wydaje. Ładny, owszem, ale nieco duszący.
Tahitian Waterfall, który na swoją kolejkę do topienia się wciąż czeka, sprawia wrażenie najbardziej lekkiego i świeżego z tej czwórki. Świeże kwiatki, wiosna w powietrzu, lekka słodycz pierwszych zielonych roślinek. Zobaczymy, co z niego wyjdzie po podgrzaniu
cool



Same kostki są bardzo sympatyczną sprawą - topią się w kominku dość szybko, stopniowo uwalniając zapach, który trwa i trwa jeszcze długo po tym, jak nasz podgrzewacz zgaśnie.
Kostka nie spala się wyparowując oczywiście i gdy przestaniemy ją podgrzewać, po jakimś czasie wraca do swojego stałego stanu i nadaje się do użycia ponownie.


Przy takiej wydajności koszt ok. 4$ za 6 kostek nie jest wygórowany, natomiast jedyne, co może zniechęcać do zakupu i spróbowania to koszmarnie wysoki koszt wysyłki. Dlatego też ja raczej na samodzielne zamawianie się nie skuszę. W zbiorowych zamówieniach - być może tak :)

6 komentarzy:

  1. o yeaaaaaaa! Wieśniaczek przywędrował! :* :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak dobrze, że nie mam kominka :D:D:D
    Peeling kusi... ale na szczęście nie na tyle, żeby zamówic:) pewnie do czasu ;p

    OdpowiedzUsuń
  3. Peeling wygląda mega soczyście, chociaż mój TŻ zwątpiłby we mnie, gdyby ujrzał mnie w różowej papce :D

    A te kostki... widzę, Kasiu, że używasz ich normalnie do podgrzewacza na świeczki? I też tak fajnie pachnie? Czyli niekoniecznie do kominka trzeba?

    Jaaa byłoby fajnie... bo o kominku to na razie sobie pomarzyć mogę. Na podgrzewać mogłabym się szarpnąć :D bo lubię takie zapachowe cudeńka... Kiedyś miałam bzika na punkcie świeczek zapachowych :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Peelingiem zachwyciłam się już przy opisie różanej wersji, kolejne opisy tylko mnie utwierdziły, że muszę mieć ten produkt :D

    OdpowiedzUsuń
  5. Insane, ja używam kosteczek na kaloryferze :D

    OdpowiedzUsuń
  6. Jeśli chodzi o żel-odżywkę do rzęs, to używa się jej na powiekę (rzęsy tez można nim maznąć) - stąd ta pompka i brak szczoteczki :). Żel całkiem niezły, mam wrażenie, ze wzmocnił mi rzęsy (są jakby grubsze) i może troszkę się wydłużyły (po ok. 2 miesiącach stosowania).

    OdpowiedzUsuń