poniedziałek, 29 marca 2010

Silk Naturals

Dotarło do mnie dzisiaj kolejne zamówienie z Silk Naturals. Teoretycznie nie kupiłam dużo (kilka drobiazgów), ale 56$ gdzieś zniknęło... Może i ja się dopiszę do wątku odwykowego na wizażu (zwłaszcza, że 8 zamówień do mnie leci, a 3 składać będę lada dzień)...

Moje zakupy:



Kolorystyka zdjęcia wyjątkowo przygnębiająca, stąd też róż w napisach:) Nawet woreczek czarny (bardzo lubię te organzowe woreczki, ale ten jest wyjątkowo depresyjny i zdecydowanie mało wiosenny).

Ultimate Luxury Treatment Powder. Cena 13.99$ za 20 gramowy słoiczek. Jaka jest waga samego pudru? Nie mam pojęcia, ponieważ na opakowaniu nie jest ona podana, natomiast na stronie widnieje jedynie informacja, iż są to dwie łyżki.
Nie testowałam go wcześniej, ale jako iż od jakiegoś czasu mam już serdecznie dość kupowania próbek, wzięłam od razu duże pudełko, zwłaszcza iż opinie, z jakimi się spotkałam, brzmiały zachęcająco.
Wg opisu ze strony Silk Naturals - jedwab, perły, róże oraz witamina C. Ulitmate Luxury Powder składa się z najwspanialszych składników od Matki Natury. Początkowo był stworzony jako puder na noc i w tym celu spisuje się świetnie, ale tak naprawdę ja (czyli Karen z SN) zakochałam się w nim i używam go ciągle, głównie jako primer. Jest prawie kompletnie matowy.
Na stronie Silk Naturals, komentarze osób, które go zakupiły brzmią również zachęcająco (głównie mówią o niesamowitej gładkości, jaką daje oraz o poprawie stanu skóry)
Ja zakupiłam go właściwie w celu stosowania i na noc (moja wysuszona skóra ostatnio nie bardzo lubi się z NTBT z EGM), jak i pod podkład mineralny. Czy się spisze? Zobaczymy. Recenzja oczywiście po kilku tygodniach używania :)




Skład: Mica and Magnesium Myrsistate, Pearl Powder, Pure Silk Powder, Zinc Oxide, L-Ascorbly Palmitate, Rose Petals,Allantoin, Silica

Brown Sugar & Vanilla Lip Scrub - cena 4,95$. Na peeling do ust skusiłam się również po recenzjach. Ostatnio testowany przeze mnie scrub do ust z EGM w formie sztyftu nie przypadł mi do gustu (zbyt mała ilość drobinek i zbyt miękkie), więc postanowiłam tym razem wypróbować ten.



Co prawda zapachu spodziewałam się nieco innego (bardziej liczyłam na wanilię niż na brązowy palony cukier, który wyczuwam), ale sam peeling mnie na razie nie rozczarował (już oczywiście przetestowałam :) ) Peeling znajduje się w czarnym, estetycznym słoiczku, do którego dostajemy małą szpatułkę do nabierania porcji kosmetyku (oczywiście i tak ją zaraz gdzieś zgubię). Słoiczek wydaje się być dość niewielkich rozmiarów, ale patrząc na ilość peelingu, jaką zastosowałam na jednorazowe użycie, będzie dość wydajny.


Podczas używania cały czas wyczuwam ten przypalony cukier, wanilia gdzieś w tle. Po kilku minutach masowania usta są wyraźnie gładsze, miękkie, wszelkie suche skórki zniknęły (ale też nie miałam specjalnego problemu z wysuszonymi ustami). Po starciu peelingu na ustach zostaje słodkawa warstwa, którą - jak czytałam w komentarzach, dziewczyny zlizują, ja jednak jakoś nie miałam na to ochoty.
Podsumowując - udany zakup :)

Smooth and Full - Black Label Lip Treatment cena 5,95$. Kolejna pozycja, wokół której chodziłam już jakiś czas. Prawie 20 zł za balsam do ust wydawało mi się ceną nieco wygórowaną, ale doszłam do wniosku, że będę go wrzucać i wyrzucać z koszyka przy każdym zamówieniu, a pewnie i tak go w końcu kupię, więc czemu nie teraz?
Balsam znajduje się w czarnym, dość zgrabnym opakowaniu, charakterystycznym dla produktów do ust z Silk Naturals. Forma wysuwanego bezbarwnego sztyftu również mi odpowiada (nie cierpię tubek), aczkolwiek jest tak niewielkich rozmiarów, że przy mojej skłonności do gubienia takich drobiazgów, pewnie za moment gdzieś mi wsiąknie, choć postaram się go pilnować :)



Czy jestem zadowolona z zakupu? Szczerze mówiąc, sama nie wiem, czego się spodziewałam. Może reakcji w stylu "I love it, I love it, I love it" jak w komentarzach odnośnie tego balsamu? Cóż. Ja bardziej mogę powiedzieć "I like it" :) Bardzo sympatyczny balsam do ust. Porządnie nawilża, nie zostawia klejącej się warstwy, zapach jest bardzo delikatny, z gatunku tych nieprzeszkadzających, praktycznie bezsmakowy. Usta wydają się pełniejsze, czyli efekt "plump" jest, ale raczej nie typu kolagenowego zastrzyku, a raczej delikatnego podkreślenia naturalnego konturu ust.
Nie wiem jeszcze, czy skuszę się na kolejne. Zobaczę, jak spisze się jako balsam do ust na noc i w jakim stanie będą moje usta rano :)

Eye Lash Condtitioning Gel - cena 5,95$ za 4,5 ml opakowanie żelu.
Wszelkiego rodzaju odżywki do rzęs (a głównie do brwi) to coś, co zawsze przyciąga moją uwagę. Moje brwi po latach skrupulatnego wyskubywania przestały rosnąć i mimo usilnych zabiegów, wciąż wyglądają mało ciekawie.



Zakupiłam co prawda nowe serum z EGM do brwi i rzęs, ale wiedziałam, że na paczkę z EGM przyjdzie mi nieco poczekać (po dwóch tygodniach od zakupu nawet nie dostałam jeszcze informacji o wysyłce), więc w międzyczasie postanowiłam przetestować tą odżywkę.
Największym zaskoczeniem jest nie jej wielkość (choć do sporych nie należy), a sam sposób aplikacji. Do tej pory używane przeze mnie preparaty do brwi i rzęs były wyposażone w zwykłą spiralną szczoteczkę. Tu jej nie ma. Mamy za to aplikator z pompką. Co prawda nadal się zastanawiam, jak ja mam nałożyć to na brwi i rzęsy (nakładanie preparatu paluchami jakoś budzi mój sprzeciw), ale podejrzewam, że zaadaptuję do tego celu jakąś starą szczoteczkę po tuszu albo odżywce.
Pompka działa bez zarzutu, wyciśnięcie odrobinki żelu nie sprawia problemu. Nic się nie zacina, nie chlusta po oczach i wszystkim dookoła. To na plus. Na minus (ale podejrzewam, że tylko dla mnie) - zapach. Ja wiem, że taki kosmetyk ładnie pachnieć nie musi. Ale czy musi pachnieć tak nieładnie?
Nic więcej o tym żelu powiedzieć jeszcze nie mogę. Recenzja - po kilku tygodniach stosowania.

Kolejna pozycja zakupowa to
Holy Crow! Instant Wrinkle Remover. Cena stosunkowo niewielka- 5,99$ za 10 gramowy słoiczek.



Wg opisu ze strony Silk Naturals - Holy Crow zawiera specjalny ekstrakt z ziaren sezamowych, który "rozprostowuje" zmarszczki. Kurze łapki, zmarszczki mimiczne znikają w ciągu 5 minut. Jest to dość lekki krem, który należy wsmarować właśnie w te miejsca, poczekać aż wyschnie i nałożyć makijaż. Jest bezpieczny dla oczu, więc można go używać właściwie wszędzie.
Tyle od Karen.



Nie testowałam wcześniej, tylko wzięłam od razu pudełeczko, bo przy 6$ stwierdziłam, że jeżeli się nie sprawdzi, to spróbuję go udoskonalić czymś i zużyję tak czy inaczej do rąk w ostateczności :)

Podsumowując - taki mini lifting na krótko :) W składzie zawiera m.in olej z pestek winogron oraz wspomniane wcześniej hydrolizowane proteiny sezamu (zastosowanie hydrolizowanego sezamu powoduje wypełnienie zmarszczek oraz skóry poprzez jej nawilżenie a także napięcie skóry). Czy działa? Ciężko ocenić. Wklepałam delikatnie pod okiem i nie wiem, czy to kwestia autosugestii czy też nie, ale jakoś lepiej te okolice wyglądają. Skóra wydaje się być wygładzona, nawilżona, leciutko napięta. Na efekt jak po skalpelu oczywiście nie liczyłam, więc potraktuję go najwyżej jako mazidło nawilżające pod oczy.

Cienie do powiek. Cienie w Silk Naturals kosztują 4$ za pudełeczko. Wielkość pełnowymiarowego cienia SN, to mniej więcej wielkość sampla EDM, przy czym pojemniczek SN nie jest wypełniony po brzegi, tak więc kwestia tego, czy ok. 12 zł za taką wielkość to mało, czy dużo, pozostaje dyskusyjna. Ja osobiście zdecydowanie wolę odcienie Silk Naturals za ich kolorystykę, aplikację, niejednoznaczność i przyjemne noszenie.

Po lewej - zdjęcie w świetle dziennym, bez użycia lampy. Po prawej - światło dzienne z lampą.


Tym razem do moich zbiorów dołączyły:

Poly - MAC Parrot Clone. Niesamowity odcień głębokiego, błyszczącego turkusu ze złotymi tonami. Bardzo trudny do uchwycenia. W zależności od kąta padania światła raz jest bardziej niebieski, raz zielony ze złotymi. Nałożony na sucho nie robi wrażenia, daje lekką poświatę niebiesko-turkusowego odcienia, natomiast już na bazie pod cienie jest naprawdę piękny. Co prawda nie mam MAC-owego odpowiednika, żeby go porównać ( fanką MAC-a nigdy nie zostałam, mimo kilku podejść ), ale oceniając sam cień w sobie - zdecydowanie jestem na "TAK".

Swatche na bazie pod cienie:

Pop - kolejny niejednoznaczny odcień. Ciekawa mieszanka chłodnego fioletu, fiołka, lawdendy, bzu, przydymionego różu i złotych refleksów. Przy nakładaniu bez bazy złotawe tony są bardzo widoczne, na bazie - staje się bardziej jednolity, ale nadal pięknie mieniący się kilkoma trudnymi do opisania odcieniami.



Heart Throb - to akurat dość dziwny odcień. Opisany jako szary odcień w słoiczku, zmieniający się w szarą satynową śliwkę z metalicznym blaskiem. Dla mnie jest to mix szarości, srebra, śliwkowych i chłodnych brązowych tonów. Ciekawy, ale dość trudny. Jeszcze nie wiem, czy go polubię czy też nie.



Pixie - odcień, jaki Karen stworzyła jako jej interpretację paletki Channel Garden Party. Nałożony na sucho daje poświatę miętowego lekkiego koloru z błękitem w oddali. Nałożony na bazę zmienia się w naprawdę przepiękny, lekko błyszczący odcień lodów pistacjowych, morskiej piany, delikatnych turkusowych tonów i chłodnego orzeźwiającego sorbetu miętowego. Tak naprawdę tylko pierwsze zdjęcie oddaje odrobinkę jego uroku. Dwa pozostałe niesamowicie go spłaszczają.



Vanilla - właściwie nie umiem powiedzieć, dlaczego tak lubię ten cień. Właściwie lubić go w ogóle nie powinnam :) Zbyt błyszczący by pakować go pod łuk brwiowy, zbyt dużo drobinek, które potrafią się osypać, kolor też nie rzucający na kolana. A jednak... Zakupiłam już drugi jego słoiczek, co jest chyba ewenementem, ponieważ nie przypominam sobie, żebym jakikolwiek cień kupiła ponownie. Vanilla jest jasnym błyszczącym kremowo-złoto-beżowym odcieniem. I właściwie podobnych do niego jest mnóstwo. A jednak to właśnie on najczęściej ląduje na mojej powiece. Pod łukiem, w kąciku, jako baza i towarzysz dla innego odcienia. Naprawdę. Nie umiem określić, co w nim takiego jest, że mimo iż podobny jest do miliona innych, to jednak jest to moje "must have".




sobota, 27 marca 2010

Trochę bez ładu i składu...

Dzisiaj nieco bałaganiarsko. Kilka recenzji, zdjęć, których nie mam czasu uporządkować. Z racji tego, że pogoda nieco pokrzyżowała moje weekendowe plany wyjazdowe, to mam chwilkę, by wrzucić kilka zdjęć i opisów.


Baza pod cienie. Na początek coś, co mnie samą dość zaskoczyło i pomyślałam sobie, że warto się tym podzielić. Bazy pod cienie to temat moich nieustannych poszukiwań. Niestety, mimo niezliczonych testów, nie znalazłam do tej pory jeszcze tej jednej jedynej dla siebie. Jako iż testowana ostatnio przeze mnie baza z Heavenly Naturals potwornie wysuszyła mi skórę powiek, baza z Detrivoire nie spełnia swojej roli, czyli cienie po chwili lądują w załamaniu powieki, a baza z Aromaleigh właśnie mi się skończyła, postanowiłam poszukać kolejnej...
Na YT znalazłam mnóstwo filmików opisujących, jak zrobić samodzielnie bazę pod cienie. Oczywiście, nie mogłam się oprzeć i spróbowałam.

Efekt - cóż, na kolana nie rzuca, aczkolwiek - i to było dość sporym zaskoczeniem - trzyma cienie na swoim miejscu przez naprawdę długie godziny. Z podbijaniem kolorów, z wydobywaniem ich intensywności kiepsko, ale jeżeli chodzi o trwałość, to baza zrobiona przeze mnie spisuje się znacznie lepiej niż te, które ostatnio testowałam.


Do zrobienia bazy potrzebne są w sumie dwa kosmetyki, które większość z nas w domu posiada - korektor plus matujący krem (albo emulsja beztłuszczowa).
W proporcjach 1:1 mieszamy w małym pudełeczku korektor (może to być zwykły, najtańszy nawet korektor - ja użyłam korektora Maybelline EverFresh Concealer) z naszym matującym kremem (ja użyłam serum Oil Control z Silk Naturals).
I już :) Myślę, że warto spróbować.

Fotka mojego oka po 7 godzinach od nałożenia cieni na tą właśnie bazę:



Jak widać grafitowy linier nieco wyblakł i zaczął znikać, ale cienie w miarę się trzymają. Nie jest to baza, która spowodowała, że moje poszukiwania idealnego primera pod cienie uważam za zakończone, z pewnością nie, ale do codziennego używania przy lekkim i niezbyt wyszukanym makijażu oka, gdy nie stosuję intensywnych cieni i starannego i precyzyjnego nakładania kolorów - zupełnie mi wystarczy.
I tu właśnie uświadomiłam sobie, że już dość dawno nie używałam żadnych odważniejszych kolorów na oku. Ostatnio ciągle kompletnie nierzucające się w oczy bezpieczne brązy i zupełnie amatorski makijaż. Chyba tęsknię za czymś oryginalniejszym nieco...



Coastal Scents Rich Volume Mascara, czyli recenzja tuszu do rzęs.



Spodziewałam się czegoś znacznie bardziej pogrubiającego rzęsy i nadającego im bardziej wyrazisty wygląd. Sam tusz jest całkiem przyzwoity, aczkolwiek raczej do makijażu dziennego, niż wieczorowego. Nakładanie nie sprawia żadnego problemu, nie skleja rzęs, nie oblepia, nie kruszy się i nie rozmazuje. Rzęsy są dość ładnie podkreślone, ale raczej lekko wydłużone niż pogrubione. By uzyskać efekt pogrubienia, muszę nakładać przynajmniej 3 warstwy.
Moje rzęsy są dość poplątane i rosnące w różne strony, więc przy tuszach często uzyskuję efekt sklejenia kępki rzęs w jedną, co wygląda średnio. Przy tym tuszu, przy jednej warstwie, rzęsy posklejane nie są, ale też efekt mało spektakularny. Przy kilku warstwach- nieco lepiej, ale na moich rzęsach zaczyna się sklejanie.

Ja zakupu raczej nie powtórzę ;)
Podsumowując - całkiem przyzwoity tusz dla osób, które lubią naturalny wygląd rzęs, bez mocniejszego pokreślenia.


Ostatnie Reissue Party z Everyday Minerals

Kilka dni temu dotarło do mnie zamówienie z Everyday Minerals, które robiłam razem z koleżanką. Składałam je akurat, gdy trwało jeszcze ostatnie Reissue Party. Mimo iż w wizażowym zamówieniu wzięłam sobie już połówkę Light Peach Lucent Powder, to skusiłam się na jeszcze jedno pudełko (zawsze można na wymiankowym upchnąć :D )



Light Peach Lucent Powder jest pudrem, który możemy (teoretycznie) stosować na całą twarz, bądź na wybrane partie w celu ich rozświetlenia. Ja zdecydowanie nie odważę się go użyć na całą twarz, gdyż jest dość mocno drobinkowy.



Za to na kościach policzkowych wygląda dość sympatycznie. Co prawda nie testowałam go jeszcze solidnie, raczej musnęłam nim kilka dni temu kawałek policzka, ale wypadł dość obiecująco, więc niebawem testy pewnie powtórzę.

O różu Siesta było już wszędzie. Jakiś czas temu Everyday Minerals postanowiło wycofać jeden z lepiej ocenianych odcieni, ponieważ jeden ze składników, którego używali do jego produkcji przestał być dostępny. Wcześniejsza wersja Siesty była dość jasnym brzoskwiniowo- pomarańczowym odcieniem z różowymi tonami. Podobno dość ładny i mający rzeszę fanek.
To, co w chwili obecnej EDM wstawiło pod nazwą Siesty jest, jak ktoś na innym forum to ładnie określił - afrontem wobec poprzedniej wersji. I ja się z tym zgadzam.



Obecna Siesta to matowa pomarańcza. Nic więcej. Płaska, bez żadnego uroku. Nic. Czysty odcień jasnej pomarańczy. Ja jestem zdecydowanie na nie. Być może dlatego, że ja w takich cegiełkach wyglądam po prostu śmiesznie. Myślę jednak, że osobom szukających matowych odcieni pomarańczy może ta propozycja przypaść do gustu (aczkolwiek zauważyłam, że po roztarciu ten odcień nie jest kompletnie matowy, pojawia się subtelny satynowy połysk, dość trudny do uchwycenia)


W Reissue Party pojawiły się również trzy cienie - Pots&Pans, Thank You oraz Ping Pong

(zdjęcie w świetle dzienny, słoneczny dzień)


Dwa z nich - Pots&Pans oraz Ping Pong to klasyczne jasne odcienie beżowo różowe z drobinkami, natomiast Thank You, jakoś nie umiem sobie wyobrazić na oku. Na policzkach - owszem. Na ustach- również. Natomiast jako cień do powiek to chyba dość trudny odcień i ja jakoś nie zdecyduję się go raczej w tej roli użyć.





Ostatnim odcieniem, jaki do mnie dotarł w tym zamówieniu jest Tide is High. Jest to cień, który obecnie jest dodawany gratis w duecie z Tide Pool do zamówień powyżej określonej kwoty.

To dość oryginalny odcień, jak na EDM, cienie EDM to w znacznej mierze kolory dość spokojne, stonowane, stłumione, dzienne i neutralne (z nielicznymi wyjątkami). Tide is High to intensywny, bardzo błyszczący turkus z mnóstwem drobinek.
Swatche ceni wrzucę niebawem :)


Cień Tide is High na oku :



Dopisano 29 marca o 01:28
Zgodnie z życzeniem umieszczam listę kosmetyków użytych do tego makijażu:

Podkład - brak :) Wiedziałam, że nie wyjdę z takim okiem do ludzi, więc mi się podkładu nie chciało nakładać... A że najwięcej mam do ukrycia na czole, którego i tak na zdjęciu nie widać, więc.. :P
Primer - Monistat
Puder - Kaolin Soft Bronze Everyday Minerals
Korektor - Pixie (żółty) pod okiem i na plamkę po pryszczu :D
Róż - Petal Adorned with Grace
Oczy - kredka NYX jako baza, Tide is High Everyday Minerals, I'm keeping your CD's EDM, Sea Horse EDM pod łukiem
Brwi - mieszanka Medium Brown EDM plus Silver Grey EDM
Rzęsy - tusz Coastal Scents Rich Volume
Usta - bezbarwna pomadka Aromaleigh

czwartek, 25 marca 2010

Heavenly Naturals i Lure Beauty



Drugi raz piszę tego posta, bo poprzedniego gdzieś wcięło. Nie mam pojęcia - gdzie i dlaczego, faktem jest jednak, iż go nie ma.


Peelingi z Heavenly Naturals uwielbiam, więc moja recenzja pudełka, które do mnie kilka dni temu przyleciało, nie będzie zbyt obiektywna.
Ok, może nie są zbyt ekonomiczne. Być może ich właściwości peelingujące pozostawiają n
ieco do życzenia. Być może ciężko się przyzwyczaić do tej tłustawej powłoczki, którą pozostawiają. Ale te zapachy.... Ta gładkość i miękkość skóry po ich zastosowaniu... Ja przepadłam i się uzależniłam. I chcę więcej :)

EDIT:
udało mi się na chwilę "pożyczyć" mój peeling w tej wersji, więc dorzucam kilka zdjęć :D


Jakiś czas temu zakupiłam peeling w wersji Vanilla& Orchid. Niestety, nie dane mi było podzielić się ani fotkami ani recenzją, gdyż wylądował u mamy i tam już został. Ta wersja ma intensywny niebieski odcień (zdecydowanie nie tak wyblakły jak na zdjęciu na stronie HN, bardziej coś na kształt smerfowej niebieskości z bardziej intensywnym błękitem w tle)
Pachnie obłędnie. I choć zapach lodów śmietankowo- waniliowych z dużą porcją bakalii uwielbiam, to jednak pachnieć tak chyba nie mam ochoty. Niesamowicie apetyczny i słodki zapach, który jednak po pewnym czasie (przynajmniej mnie), zaczął męczyć i przeszkadzać.
(tutaj uwaga - pudełeczko tego peelingu dostałam wypełnione tylko w połowie. Nie mam pojęcia, dlaczego. Było zafoliowane i nic się wylać nie mogło, więc nie wiem, skąd tak mała pojemność tego produktu)



Skusiłam się wobec tego na kolejną wersję. Tym razem wybrałam Japanese Cherry Blossom.
Już po rozpakowaniu paczki przeżyłam lekki szok. Spodziewałam się czegoś w odcieniu słodkiego, delikatnego Baby Pink, natomiast sam peeling jest dość intensywnie różowy, bardziej w typie Barbie Pink :) Ale jako iż kolor jest tutaj najmniej istotny (choć wygląda ...ciekawie:D), to ochoczo zanurzyłam nos w słoiczku. Miłość od pierwszego...powąchania:) Wiem, jak to głupio brzmi, ale naprawdę - zapach nie jest w typie moich ulubieńców, a jednak ma w sobie coś tak urzekającego, że przez pierwszy dzień zużyłam chyba 1/3 pudełka chodząc i myjąc nim ręce co godzinę :)



Trudny do opisania. Słodki, ale nie jadalną słodkością. Kobiecy, ale nie w typie kwiatuszkowych kobiecości. Ciepły, ale nie ulepkowaty...
Oczywiście kwestie zapachowe to ogromnie indywidualna sprawa, ale dla mnie ten zapach jest jednym z najpiękniejszych zapachów, z jakim się spotkałam w kosmetykach do ciała.



Cena 5,5$ zdecydowanie zachęca do sięgnięcia po kolejne warianty zapachowe i ja z pewnością to uczynię, bo mimo iż jako peeling jest przeciętny (drobinki cukrowe rozpuszczają się zbyt szybko by można mówić o porządnym szorowaniu), to jednak jako kosmetyk pod prysznic jest naprawdę fajny (choć w nieco niewygodnej formie, zdecydowanie wolałabym coś w tubie). Skóra po umyciu jest gładka, miękka i nieco tłustawa, ale po wytarciu ręcznikiem, cała tłustość znika, a pozostaje jedynie trudne do opisania wrażenie bardzo delikatnej i całkiem dobrze nawilżonej skóry (w moim przypadku zastosowanie balsamu nie jest już konieczne)
Zdecydowanie - I'm in heaven :)



Co prawda na przesyłkę tym razem naczekałam się prawie miesiąc, ale Rene dołączyła karteczkę z informacją, co było powodem opóźnienia. Miło, bo nie wszystkie firmy by się na to zdobyły :)



________________________________________________________

Kilka dni temu dotarło do mnie również zamówienie z LureBeauty. Co prawda tym razem nie zamawiałam nic, co by można było podciągnąć pod minerały bądź naturalną pielęgnację, ale jednak postanowiłam wkleić zdjęcia moich zakupów.
I właściwie nie są to nawet tylko moje zakupy. Razem z jedną z uczestniczek zamówienia wzięłyśmy sobie po pół tacki z kostkami zapachowymi do kominków.



Wybór na stronie LureBeauty jest tak ogromny, iż naprawdę trudno było podjąć decyzję, które warianty zapachowe wybrać. Jednak drogą pokojowych i przebiegających w miłej atmosferze negocjacji wybrałyśmy wersję, która odpowiadała nam obu. Co prawda pod zestaw Bumpkin Pie nie chciałam się podpiąć, bo jakoś mi akurat ten zapach nie odpowiada, ale pozostałe wydają się być całkiem sympatyczne.



Aczkolwiek, o ile Sensual Amber w maśle do ciała jest naprawdę fajnym zapachem, o tyle w kostce do kominka wydaje się być średnio trafionym wyborem. Nie twierdzę, że jest zły. Nie. Pachnie dość przyjemnie, ale jednak jest z gatunku tych bardziej migrenogennych i cięższych, a że wiosna za oknem, to i zimowe zapachy jakoś mniej kuszą.
Soft Jasmine również w wersji kostki kominkowej nieco zbyt ciężki się wydaje. Ładny, owszem, ale nieco duszący.
Tahitian Waterfall, który na swoją kolejkę do topienia się wciąż czeka, sprawia wrażenie najbardziej lekkiego i świeżego z tej czwórki. Świeże kwiatki, wiosna w powietrzu, lekka słodycz pierwszych zielonych roślinek. Zobaczymy, co z niego wyjdzie po podgrzaniu
cool



Same kostki są bardzo sympatyczną sprawą - topią się w kominku dość szybko, stopniowo uwalniając zapach, który trwa i trwa jeszcze długo po tym, jak nasz podgrzewacz zgaśnie.
Kostka nie spala się wyparowując oczywiście i gdy przestaniemy ją podgrzewać, po jakimś czasie wraca do swojego stałego stanu i nadaje się do użycia ponownie.


Przy takiej wydajności koszt ok. 4$ za 6 kostek nie jest wygórowany, natomiast jedyne, co może zniechęcać do zakupu i spróbowania to koszmarnie wysoki koszt wysyłki. Dlatego też ja raczej na samodzielne zamawianie się nie skuszę. W zbiorowych zamówieniach - być może tak :)