sobota, 17 października 2009

Trochę recenzji :)

Mam wolną chwilę, więc postanowiłam opisać i ocenić kilka produktów, które udało mi się już przetestować i wyrobić sobie opinię na ich temat. Oczywiście muszę zaznaczyć, iż wszystkie wrażenia są czysto subiektywne i testy przeprowadzone zostały jedynie na mojej (ponad 30- letniej, odwodnionej, mieszanej i skłonnej do zapychania, bez większej skłonności do podrażnień) cerze.
EARTHEN GLOW MINERALS
(zdjęcia mydełek są robione już po podzieleniu się nimi z kilkoma osobami, czyli znacznie okrojone:) )

Na początek maska Fruit & Honey Rejuvenating Mask for mature skin, czyli maska owocowa do skóry dojrzałej. Moja wersja jest w tubie i w nieco większej pojemności niż oferowana obecnie. W tej chwili cena maski (w pudełku, z tego, co widzę na fotkach na stronie EGM) to 7,5$ za 145 g. Moja ma 210 gram, ale poza wyglądem i pojemnością, chyba niewiele sie zmieniło w składzie.
Skład z opakowania :
Aloe Vera Gel, Kaolin Clay, Papaya, Honey, Mango Powder, Green Tea, Preservative.
W nowej wersji widzę jeszcze Shiitakii mushroom.
O samej masce ... Hmm, nałożenie jej wymagało ode mnie wielkiego poświęcenia się, gdyż szczerą niechęcią darzę kosmetyki, których zapach odrzuca na odległość. Niestety, w przypadku tego produktu zapach jest wyjątkowo trudny do zniesienia. I sama nie wiem, co tak nieładnie w niej pachnie, ponieważ skład nie wskazuje na takiego, przepraszam za dosadność, ale jest tu ona zupełnie uzasadniona - śmierdziela.

Gdy już się przełamałam w myśl idei odrobiny cierpienia dla urody, to napotkałam kolejną przeszkodę. Nałożyłam na twarz i miałam ochotę to natychmiast zmyć. Piekło, jakby ktoś żywym ogniem postanowił mi potraktować twarz (również nie mam pojęcia, co wywołało taką reakcję). Na szczęscie po kilkunastu sekundach pieczenie ustało i postanowiłam przeprowadzać testy dalej.
Po kilku minutach maska zasycha na twarzy tworząc brunatną skorupę, jednakże nie ściąga skóry tak koszmarnie jak chociażby spirulina. Zmywa się oczywiście paskudząc całą umywalkę (w moim przypadku również bluzkę), ale dość bezproblemowo.
Po zabiegu cera jest wyraźnie podrażniona, zaróżowiona, ale znika to po kilku minutach i efektem jest miękka, lekko rozjaśniona i ujednolicona cera. Na pory specjalnie nie wpływa (ale też nie oczekiwałam tego od niej), za to skóra nie jest wysuszona, a wręcz nawilżona lekko i jakby ciut bardziej jędrna. Do tego fantastycznie gładka :)
Co do działania zapobiegającego tworzeniu się zmarszczek i przywracającego sprężystość dojrzałej skóry, to się nie wypowiem, bo po ani problemów specjalnych z tymi problemami (jeszcze) nie mam, ani nie wierzę zbyt w takowe obietnice.
Ogólna ocena - mocna 4.

Intensive Eye & Fine Line Cream - krem pod oczy i całej twarzy. Cena 7,5$
Pierwsze, co mnie zaskoczyło, to jego wielkość. Generalnie jestem przyzwyczajona do ok. 10 ml pojemności kosmetyków do pielęgnacji okolic oczu, a tutaj mamy ponad 40 ml kremu. Kremu, który wygląda jak gęsta ubita śmietana, albo krem do tortów :)
Zapach znowu mało sympatyczny, ale jako iż od kremu do oczu nie wymagam przyjemnego zapachu, to nie potraktuję tego jako minus.



Zdecydowanie nie polecam go jako krem na dzień - wchłania się ogromnie opornie i zostawia tłustą warstwkę, która pod podkładem z pewnością nie spisze się najlepiej. Za to jako krem na noc, zdecydowanie jestem na TAK. Nakładam go dość grubą warstwą (przy takiej cenie i pojemności nie widzę sensu oszczędzania go :) ) jak maskę i zostawiam do wchłonięcia się. Przez długie godziny pod okiem jest widoczna tłusta warstwa, ale za to rano skóra jest solidnie nawilżona i delikatnie rozprasowana :)
W moim przypadku nie odnotowałam żadnego podrażnienia, podszczypywania, pieczenia, ani innych niepokojących objawów. Po prostu gęsty, solidny i treściwy krem pod oczy.
Na całą twarz nie zdecyduję się użyć ze względu na dość wysoką pozycję shea butter w składzie. Ono mi zdecydowanie nie służy i jestem pewna, że testy na twarzy skonczyłyby się zapchaniem. A skoro znalazłam już preparat do pielęgnacji cery, to tego testować nie zamierzam.
Krem, jak większość moich kosmetyków, przechowuję w lodówce :) Pewna nie jestem, czy jest to konieczne, ale odkąd zaczęłam przygodę z kosmetykami naturalnymi, już chyba z przyzwyczajenia wszystko pakuję na półeczki na drzwiach lodówki :D

Rhassoul & Maroccan Clay Cleansing Bar - czyli kostka myjąca na bazie glinki Rhassoul i marokańskiej. Cena 7$.
Mój zdecydowany faworyt, jeżeli chodzi o ostatnie zakupy. Za 7$ dostajemy ogromną kostkę składającą się z dwóch warstw - brunatnozielonej i brązowej. Pachnie średnio, ale za to, jak działa, wybaczam jej wszystkie wady, do których nalezy wspomniany właśnie zapach oraz fakt, iż nie pieni się zbyt mocno, a piana, którą otrzymujemy w niczym nie przypomina gęstej i kremowej piany z mydełka afrykańskiego.

Ale na tym wady tej kostki się kończą. Myślę, ze zostanie ze mną na dłużej, ponieważ fantastycznie oczyszcza twarz, nie pozostawiając uczucia ściągnięcia i wysuszenia, co mnie irytowało przy mydle afrykańskim.
Skóra jest doskonale oczyszczona (świetnie radzi sobie z całym makijażem), miękka, gładka, zmatowiona i nawilżona.
Wg dostępnych informacji Rhassoul polecana jest szczególnie do cer problemowych (w tym trądzikowej) i alergicznych, ponieważ oczyszcza i pielęgnuje skórę bez agresywnej ingerencji w naturalną barierę ochronną cery. Delikatnie, ale skutecznie za to usuwa zanieczyszczenia i nadmiar tłuszczu.
Ja po kilku dniach testów mogę dodać, iż przyspiesza gojenie tego, co u mnie przedokresowo chciało wyleźć :D Co prawda u mnie atak na to coś był zmasowany (Nocturne, płatki z kwasami oraz mydło), ale misja zakończyła się całkowitym powodzeniem i zaczerwienienie i mała gulka, która się pojawiła, została zduszona w zarodku i po 2 dniach zniknęła bez żadnego śladu.

Indian Summer Fruit Duo - zestaw składający się z balsamu do ciała i peelingu myjącego pod prysznic za 7$.
Cóż, nie wszystkie produkty, jakie kupuję okazują się strzałem w 10- tkę. Ten zestaw zaliczam do tych raczej niezbyt nieudanych zakupów.
Balsam ma postać przeciętnego kremu do ciała, ani specjalnie rzadki, ani gęsty. Wyciśnięcie z tuby nie stwarza problemu. I to wszystko, co mogę dobrego o nim powiedzieć. Wg mnie nie rózni się niczym od kremu dla dzieci, jaki w Rossmanie możemy nabyć za 4 zł. Podobna nuta zapachowa (owocki, słodkie owocki do bólu), podobne własciwości. Na pewno nie jest to produkt z wyższej półki i choć nie oczekiwałam po nim zbyt wiele, to jednak zakupu nie powtórzę mimo promocyjnej ceny. Nawilżanie - bardzo przeciętne, po kilku godzinach skóra domaga się aplikacji czegoś solidniejszego. Zapach - na dłuższą metę drażniący (choć fankom malinowego Lilluputza może przypaść do gustu).
Na plus mogę zaliczyć jedynie skład, pozbawiony sztucznych paskudztw.
W moim wieku jednak pachnieć jak guma balonowa po prostu nie wypada, więc polecam raczej młodszym zwolenniczkom owocowych zapachów :) Ja oczekuję od balsamów zapachowych czegoś bardziej złożonego, a już z pewnością czegoś ciut bardziej wyrafinowanego niż prosty owocowy mix :)
Choć z drugiej strony, zapach nie jest odrzucający, ba, pachnie nawet sympatycznie i gdyby nie moje oczekiwania czegoś innego, to kto wie? Moze nawet używałabym zimową porą dla poprawy nastroju :)


Peeling - tu ciut lepiej, choć nadal szału nie ma. Postać gęstego kremu (choć mi osobiście bardziej przypomina konsystencją lekko skrystalizowany miód:) ) na bazie mydła glicerynowego, soli z Morza Martwego oraz brązowego cukru, dość nieprzyjemnego w nakładaniu (nie lubię grzebania łapami w słoiku, a urtudniać sobie życia i szukać szpatułki pod prysznicem nie mam ochoty). Drobinki są dość łagodne i z pewnością nie zadowolą zwolenniczek mocniejszych wrażeń i solidniejszego złuszczania naskórka. Za to ogromną zaletą jest fakt, iż skóra po zabiegu jest miękka, gładka i nawilżona (właściwie na tyle, by niekoniecznym było już nakładanie balsamu). Niestety, ten drażniący mnie zapach zostaje na dłuzszy czas i kłóci się z zapachem perfum.

Fruit & Honey Soap mydełko glicerynowe o zapachu miodu i owoców. Cena 3$.
Z mydłami z EGM miałam poważny problem. Na początku byłam nimi rozczarowana ogromnie, ponieważ spodziewałam się chyba czegoś innego. W dodatku zapachy wydawały mi się jakieś takie dziwne i mało pociągające. Ale im dłużej ich używam, tym bardziej jestem do nich przekonana.

Fruit & Honey jest u mnie na II miejscu (po Oatmeal) i szczerze je polubiłam. Pachnie dość słodkawo, bardziej wyczuwam jednak miodowe akcenty niż owoce. Za 3 $ dostajemy sporych wymiarów kostkę, która mi przypomina wyglądem cukierki toffi bądź krówki :) Pieni się raczej średnio, aczkolwiek w granicach przyzwoitości. Skóra pozostaje nawilżona i gładka, żadnego wysuszania jak przy tradycyjnych mydłach a zapach z każdym myciem coraz bardziej mi się podoba. Raczej udany zakup, choć nie jestem pewna, czy go powtórzę, bo jednak mydło nie oczarowało mnie chyba na tyle, by do niego wrócić. Zwłaszcza, ze jest tyle innych do przetestowania :)

Oatmeal Cookie - czyli owsiane ciasteczko. Część zestawu za 5$ składającego się z mydełka i masła do ciała. Mydełko ma postać okrągłej kostki i mimo pierwszego niezbyt entuzjastycznego wrażenia stało się moim ulubionym mydełkiem z ostatnich zakupów w EGM. Pachnie lekko mlecznie, słodkawo, sympatycznie myje, piana jest dość skąpa, ale jednak jest :) Skora po umyciu jest leciutko nawilżona i gładka, a zapach jest na tyle delikatny, że nie przeszkadza.
Szkoda, że nie można kupić go osobno, bo w zestawie kupować go na pewno nie będę (czyt. niżej)


Oatmeal Body Butter - o ile mydełko z zestawu bardzo przypadło mi do gustu, o tyle masła z tej serii nie jestem w stanie znieść. Zapach w pudełku jeszcze jest do zniesienia, ale na mojej skórze zamienia się w jeden z najbardziej koszmarnych zapachów, jakie miałam okazję testować. Pachnieć owsianką jeszcze bym mogła, ale przypaloną owsianką zdecydowanie nie. Na moje utrapienie zapach utrzymuje się dość długo i po wieczornej aplikacji rano nadal jest wyczuwalny. Skóra jest nawilżona w granicach przyzwoitości, ale ten swąd przypalonego mleka jest nie do zniesienia. Zdecydowane NIE dla tego produktu.



Vanilla Soap -w chwili obecnej niedostępne już mydło glicerynowe o zapachu waniliowym. Ha, przyznam szczerze, że mam ogromny problem z tym mydełkiem. Naprawdę starałam się doszukać w nim wanilii, jakiej oczekiwałam, ale mimo najszczerszych chęci - nie potrafię. Gdzieś tam w tle pobrzmiewa jakaś nutka waniliowego tematu, ale nie jest to z pewnością to, czego się spodziewałam. Słodko, lekko dusząco i raczej ciasteczkowo :) Zużyję bez przymusu większego, ale i bez zbytniego entuzjazmu.


Alpha Hydroxy Toner Pads - 7,5% AHA Toner Pads - płatki nasączone 7,5% kwasem AHA. Cena 10$.
Wraz z początkiem każdej jesieni, nadchodzi dla mnie czas złuszczania się, żeby rozjaśnić przebarwienia na czole, które są już znacznie jaśniejsze niż kilka lat temu, ale nadal są, by pozbyć się śladów po trądziku i by po prostu odsłonić świeższą warstwę skóry - czyli mówiąc jednym słowem- by cera wyglądała lepiej.
W tym roku postanowiłam odejść od sprawdzonych preparatów aptecznych i zastosować coś innego. Na jakiekolwiek efekty jeszcze za wcześnie, ale już dziś mogę napisać, że jestem mile zaskoczona tymi płatkami. W opakowaniu znajduje się 25 płatków, które wystarczyć powinny prawie na miesiąc stosowania. Z tym, że płatki są tak grube i tak solidnie nasączone kwasem glikolowym, że spokojnie można zużyć pół płatka na jeden zabieg, co podwaja nam okres korzystania z nich.
Ja przecinam płatek na pół i bez problemu przecieram nim twarz i szyję. Forma płatków jest wygodna i bardzo mi odpowiada.
Skóra jest oczywiście lekko zaczerwieniona i odczuwalne jest lekkie mrowienie i podszczypywanie, ale brak jest poważniejszych reakcji w postaci rumienia czy znacznego podrażnienia cery. Żadnego złuszczenia też nie odnotowałam. Za to mam wrażenie, że cera jest lekko rozjaśniona i nieco gładsza. Więcej będę mogła napisać po skończonej kuracji.
Na razie minusów nie dostrzegam.


12 komentarzy:

  1. Własnie leci do mnie Intensive Eye & Fine Line Cream .Powiedz czy trzymasz go w lodówce?
    Nef
    Swietne te recenzje, juz wiem na co sie nie zdecyduje:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Nef- ja trzymam go w lodowce, ale nie jestem pewna, czy konieczne jest trzymanie go tam :) Ja, odkąd zaczęłam przygodę z biochemią, automatycznie pakuję wszystko do lodówki, więc i ten krem tam trzymam :)
    A na co się nie zdecydujesz? :>
    :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Czy te płatki nasączone kwasem będą dobrym pomysłem na początek zabawy z kwasami :) ?
    Planowałam zrobić zamówienie kompleksowe z BU - m.in. moje pierwsze kwasy - w celu głównie rozjaśnienia koloru skóry (nota bene i tak już bladej :) ), no i pielęgnacji (chociaż jakiś specjalnych problemów nie mam...)

    I tak poczytałam o Twoich płatkach... Może to ciekawa alternatywa dla toników z BU?

    Dziękuję Ci za tego całego posta :*
    (niestety) moja Wishlista znowu się powiększyła ;)

    Insane :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Insane :*
    Wiadomo, że nie ma kosmetyku, który będzie odpowiadał wszystkim, więc nie wiem, jak Twoja cera zareaguje na płatki z kwasami. Moja jest już dość zahartowana w tym temacie po wielu latach złuszczania się jesienią i w moim przypadku płatki działają dość łagodnie. Myślę, że mogłyby się sprawdzić i u Ciebie, ale to tylko teoria.
    Przykro mi, ale bardziej nie mogę Ci pomóc mimo najszczerszych chęci :(
    Od siebie dodam tylko, ze mi akurat tonik z BU krzywdę wyrządził, ale znam wiele osób, ktore go używają i są zadowolone. Więc jedyny sposób to chyba testy na własnej skórze (często- jak w moim przypadku - dość bolesne w skutkach :) )
    :*

    OdpowiedzUsuń
  5. Kurcze, pomyśleć że człowiek chce się tylko trochę wybielić, odświeżyć koloryt skóry... I zaraz kwasami trzeba, ryzykować utratą zdrowia i (wątpliwej :D ) urody ;)

    EGM coraz bardziej mnie kusi (żeby tylko EGM...), więc pewnie przy okazji zamówienia się skuszę. Niemniej jednak Twoja recenzja bardzo zachęca :)

    Dziękuję za odpowiedź :*

    To teraz idę planować napad na bank, coby sobie całą Wishlistę na święta skompletować ;)

    ;*

    Insane

    OdpowiedzUsuń
  6. Prawda? A pomysleć, że jeszcze niedawno drogeryjne czy apteczne półki wystarczały do szczęścia pielęgnacyjnego :)

    Poza tym - jak już będziesz bliższa organizacji napadu, to poproszę o wpisanie mnie na listę uczestników, bo ja też bym co nieco chętnie szarpnęła :D

    Mnie kusi baaaardzo wiele rzeczy jeszcze, ale już głownie pielęgnacja z Lure Beauty i tutaj to potrzebuję sporego dofinansowania od jakiegoś swietego Mikołaja :D

    I kusić będę dalej, jak dotrą do mnie kolejne paczuchy :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Ja też czekam na dwie spore paczuchy z EDM i próbkowe zbiorowe z Wizażu z Aromeleigh :>

    Chciałam jeszcze CS i coś jeszcze, ale nie starczyło zaskórniaków hehhh ;)

    Mam nadzieję, że pod koniec miesiąca uda się coś nie coś z EGM zamówić :) i troszkę pędzli jeszcze mi trza...

    Co do pielęgnacji - to ja właściciwie niewiele robiłam, ale czas się w końcu "odświezyć" i nawilzyc ;)

    Jak już zdobędę plany jakiegoś bogatego banku i zbajeruję ochroniarza, coby mi wszystkie klucze do sejfów oddał - to dam znać :D

    OdpowiedzUsuń
  8. To liczę na cynk jakiś :D :*

    A pędzli to mi też trza.. cierpię na pędzloholizm ostatnio okropny. Mało mi i mało (zwłaszcza tych nowości na CS wprowadzonych)
    No a teraz, kiedy angled do brwi wrócił z EDM, to chyba się pokuszę o zrobienie zapasów z niego, zanim znowu zniknie na dłuuuugo :)

    :*

    OdpowiedzUsuń
  9. Kasiu, jaki kolor ma ten krem pod oczy EGM? bo u Ciebie na zdjeciu widac ze jest bialy, a gdy mi przyslali to dostalam go w kolorze budyniowo-rozowo-szarym.
    AnkaFranka

    OdpowiedzUsuń
  10. Mój jest w odcieniu kremowej bieli :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Jak dobrze Cathy, że prowadzisz tego bloga:) Właśnie szukałam opinii o mydełkach EGM i pierwsza myśl najpierw zobaczę u Ciebie no i prosze są:*

    Mam ochotę na Rhassoul & Maroccan Clay Cleansing Bar:D Tylko powiedz mi, czy jest ono mocno nawilżające? Szukam czegoś do mojej mieszanej cery i się zdecydować nie mogę:)Już trochę czasu minęło od recenzji - podtrzymujesz dobre zdanie o tym mydełku?:D

    Pozdrawiam
    mariquita:)

    OdpowiedzUsuń
  12. Rhassoul & Maroccan Clay Cleansing Bar po 2 tygodniach testów nadal jest moim ulubionym mydłem do twarzy. Nie tylko nie wysusza, ale leciutko nawilża, zostawiając cerę dokładnie oczyszczoną i jednocześnie miękką i nawilżoną. Nie powoduje powstawania żadnych niemiłych niespodzianek, a nawet mam wrażenie, że pomaga im zapobiegać :)
    Podtrzymuję wszystko, co wcześniej napisałam o tym mydełku :D

    I dziękuję ogromnie :*

    OdpowiedzUsuń